Pani Małgorzata to wolontariuszka Fundacji Życie i Rodzina. Kobieta udzieliła wywiadu, w którym opowiedziała, jak wyglądał zabieg aborcji, jakiemu poddała się w młodości.
Pro aborcjoniści twierdzą, że poczęte dziecko to „zlepek komórek”, czy „płód”. Uprzedmiotowienie dziecka ma odjąć wagi i znaczenia dokonania aborcji. W przypadku pani Małgorzaty, uświadomienie sobie, że pozwoliła na usunięcie dziecka, było traumatyczne.
Kobieta nie chciała dokonywać aborcji, jednak przekonali ją do tego lekarze, którzy zaczęli straszyć panią Małgorzatę i wpędzać ją w poczucie winy:
Pod koniec piątego miesiąca ciąży powiedziano mi, że moje dziecko ma wadę genetyczną, wadę letalną – bezczaszkowie. Choć tak naprawdę do dziś nie wiem, czy faktycznie tak było (…)
[lekarze] zaczęli mnie szantażować rzucając argumentami: co ze mnie za wyrodna matka, że chce sprowadzać na świat dziecko, które będzie cierpiało i przeżywało straszne męki? I to był ten jeden argument, który w tym potwornym stresie, w tej mojej rozpaczy związanej z sytuacją, przemówił do mnie. Poczułam się winna, że przeze mnie moje dziecko może cierpieć i nie chciałam, żeby tak było.
Aborcja okazała się dramatem, bo dziecko żyło. Co więcej, matka miała okazję je zobaczyć i przekonać się, że jest to człowiek, na którego śmierć się zgodziła:
Mój syn urodził się żywy na łóżku ginekologicznym. W momencie, w którym go wyjęto i położono mi między nogami okazało się, że jego serce nadal bije, więc lekarze musieli poczekać aż przestanie bić. Wcześniej, gdy jeszcze był w moim łonie, codziennie podawali mu truciznę, by spowodować jego zgon (…)
Chciałam go jeszcze zobaczyć, ale lekarz nie chciał mi go pokazać, więc zadarłam głowę, by móc to zrobić. Tego widoku nie zapomnę do końca życia… Mój syn leżał na prawym boku, miał podkurczone nóżki, zgięte rączki… to nie był zlepek komórek, to był mały człowiek, któremu przestało bić serce.
Pani Małgorzata musiała zostać uśpiona, mówi też, że później wpadła w amok.
Także kwestia traktowania zmarłego dziecka była szokująca. Personal szpitala chciał, by rodzina odebrała ciało w pudełku po butach:
W końcu do mojej mamy, która była wtedy przy mnie, przyszła salowa i poprosiła ją, by przyniosła pudełko po butach i zabrała ciało…Ja w tym momencie zwymiotowałam na łóżko. Po tym poprosiłam, by oddano go do kostnicy. Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie, zamówiłam trumnę i zakład pogrzebowy zabrał moje dziecko na cmentarz.
Pani Małgorzata aborcji dokonała 23 lata temu. Jednak są to przeżycia, których nie może zapomnieć. Do dziś czuje się oszukana przez lekarzy, którzy nie wskazali jej innych możliwości – nawet gdyby jej dziecko urodziło się martwe, miałaby okazję pożegnać je w godny sposób.
źródło/cytaty: zycierodzina.pl